Prezydent Andrzej Duda podpisał dziś ustawę wiatrakową, wprowadzających 700 metrów jako wymaganą odległość wiatraków od zabudowań.

Jest to rozwiązanie absolutnie niewystarczające i tylko w minimalnym stopniu naprawia problem stworzony przez Prawo i Sprawiedliwość w 2016 roku. Ustawa odległościowa, znana także jako 10H, praktycznie wstrzymała rozwój energetyki wiatrowej na lądzie, opóźniając uniezależnianie się Polski od węgla i gazu. Była szansa, by naprawić ten kosztowny błąd, ale niestety ustawa, którą dzisiaj podpisał prezydent, została w międzyczasie popsuta przez Marka Suskiego i innych posłów, głównie koalicji rządzącej — mówi Mikołaj Gumulski, koordynator kampanii klimatycznych z Greenpeace Polska.

W toku prac Sejm zwiększył minimalną odległość do 700 metrów. Jak wyliczają eksperci z firmy konsultingowej Ambiens spowodowało to, że tereny, które byłyby dostępne dla energetyki wiatrowej, zmniejszą się o blisko połowę. Spadek spodziewanych inwestycji w krótkim terminie będzie jeszcze większy, gdyż projekty, które czekają obecnie na realizację, przygotowywano z myślą o dystansie 500 metrów. Jak wskazuje fundacja Instrat, w wyniku poprawki w perspektywie 2030 roku inwestycje spadną o ok. 70%. Zamiast spodziewanych dodatkowych 10 GW mocy, uda się w tym czasie zbudować tylko ok. 3 GW. Każdy gigawat mocy mniej to więcej spalonego węgla (za którego import trzeba zapłacić miliard złotych) i gazu (za którego import trzeba zapłacić 2 miliardy złotych).

— Podpisana dzisiaj przez prezydenta ustawa nie pozwala w pełni rozwinąć potencjału energetyki wiatrowej i korzystać z dobrodziejstw taniej i bezpiecznej energetyki opartej na źródłach odnawialnych. Odczują to zarówno mieszkańcy i mieszkanki Polski, jak i gospodarka. Oczekujemy, że Sejm jak najszybciej wprowadzi poprawki do ustawy i naprawdę zliberalizuje przepisy dotyczące minimalnej odległości elektrowni wiatrowych od zabudowań — mówi Mikołaj Gumulski.