Na czas roku wyborczego rząd steruje ręcznie cenami energii, ale nie rozwiązuje źródła problemu –  uzależnienia Polski od drogiej energii z węgla i gazu. Nawet przy ręcznym sterowaniu cen, nasze rachunki za prąd wzrosną w przyszłym roku przeciętnie o kilkadziesiąt procent, w zależności od zużycia. Pytanie, co dalej? W całej Europie kryzys energetyczny powoduje, że rządy mocno inwestują w tanią, zieloną energię. Tymczasem w naszym rządzie trwają kłótnie nawet o odblokowanie wiatraków. Bez uwolnienia pełnego potencjału zielonej energii, bez potężnych inwestycji nie tylko w wiatraki, ale też w pompy ciepła, fotowoltaikę czy ocieplanie domów, nie wyjdziemy z kryzysu energetycznego. Dalsze ręczne sterowanie cenami energii będzie sypaniem publicznych pieniędzy do worka bez dna. 

Komentarz Piotra Wójcika, analityka rynku energetycznego w Greenpeace Polska

Ręczne sterowanie ceną energii ma poważne konsekwencje dla budżetu państwa. Sam tylko koszt blokady cen energii elektrycznej w 2023 roku to 26,8 mld zł. Dodatkowo, na zahamowanie wzrostu cen gazu rząd przeznaczy w przyszłym roku 30 miliardów złotych. Łącznie, na ograniczenie wzrostu cen prądu i gazu rząd wyda w 2023 roku 57 miliardów złotych. Astronomiczna kwota, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że w ten sposób rząd tylko pudruje problem, a nie rozwiązuje go. Gdyby zainwestować te pieniądze w ocieplenie domów – ponad 2,2 miliona polskich rodzin (ponad 40% domów jednorodzinnych w Polsce) – mogłoby uzyskać po 25 tysięcy złotych dotacji do ocieplenia domu. Alternatywnie, inwestując te fundusze w termomodernizację budynków wielorodzinnych, można by ocieplić 160 tysięcy budynków wielorodzinnych, czyli 77% budynków wielorodzinnych, które wymagają ocieplenia wg Głównego Urzędu Statystycznego. Dzięki takim inwestycjom można by obniżyć zapotrzebowanie na energię w blokach czy kamienicach o ponad połowę. 

Ochrona najbardziej potrzebujących i wrażliwych polskich rodzin jest potrzebna, ale proponowane przez rząd rozwiązania są krótkowzroczne, nastawione na rok wyborczy i nie rozwiązują problemu rosnących cen energii w perspektywie średnio- i długoterminowej. 

Przyjęte w piątek przez URE podwyżki taryf, a więc nowe ceny za energię na rok 2023, obrazują obecny stan  rynku i są wymierną konsekwencją lat zaniedbań kolejnych rządów w transformacji energetyki. Trudno sobie wyobrazić, aby astronomiczne podwyżki mogły zaistnieć w roku wyborczym, dlatego też rząd zamroził ceny dla gospodarstw domowych (do określonego pułapu zużycia) i dodatkowo regulacyjnie określił maksymalną cenę energii. 

Po pierwsze, wprowadzony przez rząd pakiet rozwiązań osłonowych dla wszystkich (bez kryterium dochodowego) zmniejsza impuls do inwestycji w rozwiązania, które od lat oferują tańszą i czystą energię dla gospodarstwa domowego. Po drugie, jest też działaniem krótkowzrocznym. Kryzys energetyczny nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i w kolejnych latach, bez systemowej zmiany w polskim systemie energetycznym, Polki i Polacy będą zmagać się z wysokimi cenami energii. Polski budżet nie udźwignie w przyszłości kosztów ciągłego mrożenia cen energii. Zadziała to w roku 2023, roku wyborczym. Ale już podobne wydatki w 2024 roku stoją pod wielkim znakiem zapytania. Dlatego potrzebna jest całościowa strategia transformacji sektora energetycznego, z wieloma elementami, która pozwoli na wyeliminowanie wspólnej przyczyny kryzysu cenowego, energetycznego i klimatycznego – a więc paliw kopalnych. 

Odpowiedzią na rosnące ceny energii powinien być najwyższy priorytet dla działań, które realnie obniżą rachunki za energię w perspektywie najbliższych kilku lat. Takim rozwiązaniem są inwestycje w OZE (m.in. fotowoltaikę, energię z wiatru na lądzie i morzu, pompy ciepła) oraz w poprawę efektywności energetycznej – w szczególności termomodernizację domów, bloków i kamienic.

Szansą na przełamanie impasu w polskiej energetyce jest odblokowanie wiatraków, czym jeszcze w tym roku miał się zająć Sejm. Zasada 10H powinna być zastąpiona przez zasadę 500 metrów odstępu od zabudowań. Dzięki takiemu rozwiązaniu, do 2030 roku moc wiatraków w Polsce może wzrosnąć o 22 GW, czyli 11 razy więcej niż przy obecnych ograniczeniach. Jednak jeśli premier Morawiecki ugnie się przed żądaniami skrajnego skrzydła w rządzie i minimalna odległość wzrośnie do 1000 metrów, moc wiatraków wzrośnie zaledwie o 5 GW, czyli ponad cztery razy mniej niż przy 500 metrach. Sprawne przeprowadzenie transformacji energetycznej jest dla rządu prawdziwym egzaminem dojrzałości. Jak na razie rząd Morawieckiego ten egzamin oblewa.